poniedziałek, 25 marca 2013


Tyle bym chciała napisać. Na przykład jak siekałam świeżą kolendrę.
Ale zaczął się tydzień pięknym bo słonecznym, mroźnym (jak na Paryż- aż minus jeden!) poniedziałkiem i trzeba było wcześnie wstać, i biec, biec, biec przez cały dzień. Aż do wieczornego opadnięcia niemal bez sił na kanapie, tuż po ułożeniu dziecka do snu.
A kolendrę siekałam (właściwie odcinałam jej listki od łodyżek nożyczkami- to najlepszy sposób!) pachnącą wiosną, latem i wszystkimi świeżymi zapachami świata. Czy istnieje świeżość świeższa niż  świeża kolendra?
Pęczek zielonej, wonnej kolendry kupiłam w niedzielę rano na targu. Trochę zużyłam jako dodatek do wspaniałego dania, o którym na pewno kiedyś napiszę i nawet podam przepis- jak zrobię zdjęcia. Tym razem wszystko odbyło się za szybko- siekanie, gotowanie, szykowanie stołu, goście. No i zdjęć nie ma. A szkoda, bo danie jest efektowne,  lekko egzotyczne, szybkie, tanie i proste w realizacji (o tak! zwłaszcza to ostatnie)   przede wszystkim strasznie smakowite.
 
A resztę kolendry pocięłam nożyczkami, podzieliłam na porcyjki i zamrozilam w plastikowych torebeczkach. Na następne smakowite danie – zamrożony powiew świeżości. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz